W Anglii w dawnych wiekach słynne były związki łuczników, które rywalizowały nie tylko celnością swych mistrzów, lecz także oryginalnością, bądź starożytnym pochodzeniem tarcz, jakie służyły za cel przy popisach i konkursach.
Przy przyjmowaniu młodego adepta do związku przełożony miewał doń zazwyczaj długą przemowę o wielkiej godności tarczy związkowej. Tarcze były przeróżne. Istniał np. związek, który szczycił się tarczą liczbową z sum trzech liczb we wszystkich kierunkach zawsze tą samą.
Pewien łucznik fatalnie pudłował: strzały szły w ziemię lub co najwyżej w podpory tarczy.
— Z ciebie nic tu nie będzie — rzekł mu przełożony i jął się rozwodzić nad tym, że do tak dostojnej tarczy, jakiej drugiej na świecie nie ma i być nie może, niegodzien jest strzelać „byle kto‘!.
— Idź, ucz się pilnie strzelać do płotów. Po roku przyjdziesz, spróbujemy.
Młodzieniec wysłuchał przemowy tej pokornie, odszedł, lecz już przy najbliższym strzelaniu związkowym powrócił bez łuku wprawdzie, ale z drugą tarczą, wcale nie gorszą od tej, do której mu strzelać zabroniono, choć z innym rozstawieniem liczb.
Przekonał więc przełożonego, że i on spudłował twierdząc, iż drugiej takiej tarczy na świecie być nie może.
A czy mogą być jeszcze inne tak „dostojne tarcze?”
Poszukajcie!